czwartek, 21 marca 2013

Gra w którą być może nie grałeś, a powinieneś

Ponieważ każdy z nas miał czas w życiu, kiedy chciał być superbohaterem.
Kiedyś moim ulubionym bohaterem był Spider Man. Tu puścił pajęczynkę, tam poszybował między drapaczami chmur, gdzie indziej wspiął się na najwyższe budynki. Obowiązkowo oklepał paru zbirów i szczęśliwy wrócił do domu. Bohater mało popularny jak dla mnie, bo prócz styczności z komiksami nie mogłem, nigdy znaleźć innego medium z czerwononiebieskim jegomościem. Tak naprawdę lubiłem bardziej Venoma, syntetycznego przeciwnika Spajdera. Po części dlatego, że był niezłym rzezimieszkiem, madafakierem, a ja jeszcze nie znałem Lobo. Tylko czy Lobo był superbohaterem? Wątpliwe.



Tylko my tu nie o tych bohaterach w rajtuzach z prawie jednakowymi imionami dzisiaj pogadamy. Nie, nie. Dzisiaj będzie bardziej ludzko i bez rajstop na nie do końca ogolonych nogach. Dzisiaj przypomnę Wam o grze chowającej się za maską tytułu tej notki, grze o której dużo słyszeliście, a być może po nią nigdy nie sięgnęliście. O Psychonauts.



Psychonauci są z nami od 2005 roku, kiedy to miały swoją premierę, a za ich stworzenie odpowiada nie kto inny jak Tim Schaffer i jego studio Double Fine. Opowiada historię Razputina, młodego Psychonauty, który wpada na trop intrygi, a jakże, podczas obozu dla potencjalnych nadprzyrodzonych. Coś jak Hogwart dla Harry’ego Pottera. Wróćmy jednak do intrygi, w której próżno szukać człowieka bez nosa, który uprzykrza wszystkim życie, za to nieobce są tu potwory z jeziora, szaleni mleczarze oraz oczywiście Napoleon, nie mogło go zabraknąć. Raz ucząc się swojego fachu przystępuje do treningu, w którym przenosi się do umysłów osoby, która akurat jest w pobliżu i właśnie podczas takiej wyprawy ma wizję, w której jednemu z kolegów, dziwna persona z czepkiem na głowie, za pomocą jednego sprawnego kichnięcia, skrada mózg.



Brzmi dość niespotykanie, jasne, warto bowiem wspomnieć, że gra została ubrana w zacnie skrojony humor. Poznać go można było już we wcześniejszych produkcjach Tima jak chociażby Full Throttle, pierwszych dwóch częściach Monkey Island czy też, bardziej nam bliższych czasowo i stempelkiem z datą wydania, Costume Quest czy też Brutal Legend, ale to już historie na inne okazje. Wrócmy do szwendającego się w cudzych głowach Raza. Jak w to się gra, głowicie się pewnie. Cóż, Psychonauts to platformówka widziana z perspektywy trzeciej osoby, czy też jak wolicie, zza pleców. Do naszej dyspozycji oddano szereg zdolności nadprzyrodzonych, jak lewitacja, telekineza czy też pirokineza. Oczywiście jest ich więcej, ale czymże byłaby zabawa, gdybyście wiedzieli już wszystko. Są także momenty przypominające bardziej staroszkolne przygodówki, w których zamiast zręcznych palców pianisty wymagany jest wiotki umysł. Brzmi strasznie zważywszy, że gra ma archaiczne, jak na dzisiejsze czasy, rozwiązania jak choćby brak regenerującego się zdrowia.



Gra opatrzona jest grafiką, która zestarzała się nad wyraz dobrze. Można włączyć najwyższą rozdzielczość i nadal potrafi zachwycić. Tę zasługę należy przypisać cartoonowemu designowi i niecodziennym levelom, jakie przyjdzie nam odwiedzić. Tak, poziom mleczarza nadal jest tym najlepszym i najbardziej wykręconym, choć każdy jeden jest perełką samą w sobie. Niższą rozdzielczością straszą niestety przerywniki filmowe, których jest mnóstwo ze względu na to, że historia jest bogata, a i niuansów jest sporo, więc filmiki występują licznie. Podrasowanie należałoby się także figmentom, kawałkom wyobraźni, rozsianych w aktualnie zwiedzanych zakamarkach umysłu. Swoją drogą to całkiem niezłe, o specyficznym dizajnie, małe dzieła sztuki i szkoda, że nie można ich jakoś upiększyć.



Doszliśmy do elementu, który nie każdemu przypadnie do gustu. Znajdźki, są. Jasne, że są. Mamy więc masę figmentów, które warto zbierać, bo dzięki nim levelujemy postać i dostajemy ulepszenia do posiadanych zdolności czy też sprzętu, są też sejfy zawierające wspomnienia właściela odwiedzanej jaźni, przedstawione w formie komiksowej, a jakże. Są też bagaże emocjonalne, które należy skolekcjonować i odprawić, coby wszystkim żyło się lepiej. Wniosek jest prosty, jest co robić poza wątkiem głównym, choć to rzecz opcjonalna i nie każdego rajcuje zaglądanie pod każdy, nawet najmniejszy kamień. Mnie to bawi.



Każdy umysł to inny świat, inne przygody i inne zadania z tychże przygód wynikające. We wspomnianej już podświadomości mleczarza musimy tegoż mleczarza odnaleźć i rozgryźć zagęszczoną konspirację, odcinając dostawcę mleka od rozwiniętej ponad normę paranoi, z kolei w umyśle głównego szkoleniowca będziemy musieli przedrzeć się przez wojskowy obóz treningowy, a w umyśle Napoleona... hola, hola. Sprawdźcie to sami. Poza wycieczkami po wyższych poziomach świadomości, zwiedzimy także teren obozu Psychonautów. Jak widać gra rozmiarem stoi i jest gdzie łazić, jest różnorodnie, jest kolorowo, jest przede wszystkim ciekawie i z pomysłem. Podczas personalnych wypraw przyjdzie nam się zmierzyć z szeregiem przeciwników w postaci cenzorów, swoistego układu odpornościowego mózgu na wizyty z zewnątrz, a także przeciwnościami losu, bo gra nie tylko strzelaniem stoi, ale także zagadkami. Sporą ich ilością właściwie. No i w trakcie przygody zagranie też w planszówkę. Spore zróżnicowanie jak na zaledwie jedną grę.



Jasne, zdarzają się grze wpadki techniczne, ale ma ona swoje lata, komputery przeszły metamorfozę. Wiadomo, czas nie stoi w miejscu, więc nie należy się dziwić, że coś się dzieje, a raczej dziwić, że tak mało. Podczas zabawy warto zostawić włączony tylko jeden procesor jeśli mamy ich kilka. Bez tego zabiegu, gra potrafi pokazać nam drzwi i odesłać na pulpit. Dzieje się to tylko przy przechodzeniu z jednej lokacji do drugiej i wymusza to jedynie wczytanie zapisanego stanu gry. Niby nic, ale jak Wam gra wyjdzie piąty raz do pulpitu, już widzę jak z Was wychodzi angry german kid. Grającym na padzie polecam zainstalowanie tej łatki, która zmienia mapowanie przycisków, by grało się wygodniej. Innych wpadek nie odczułem, nawet sejwa nie utraciłem. Magia programowania w zeszłym dziesięcioleciu. Ach, DLC również nie stwierdzono, podobnie jak sequela, niestety, bo gra mimo że fajna nie została przyjęta dobrze przez graczy.




Jak już przestaniecie siedzieć i siłą woli próbować wyginać łyżeczki lub zachęcać na łyżeczkę, wiedzcie że ucieka Wam sprzed nosa wyjście na spotkanie z tymi uroczymi, pokręconymi dzieciakami. Mimo upływu czasu i tego, że przechodzę ją drugi raz, gra sprawia masę bezgranicznej radości. Serio. Humor trzyma poziom, wykonanie także, fabuła nadal cieszy, a szereg barwnych postaci zaopatrzonych w błyskotliwe dialogi rozciąga twarz w nieskrępowanym uśmiechu. To kawał solidnej platformówki wymieszanej z przygodówką polanej sosem dobrej zabawy. Doliczcie jako plus niską cenę oraz to, że gra często trafia na promocję i z tego pokręconego równania wyjdzie Wam tytuł w sam raz dla siebie, jak w mordę strzelił.
Jestem mleczarzem, moje mleko jest pyszne.

Brak komentarzy: